poniedziałek, 14 września 2009

Dlaczego Kościół może utrudniać rozwój duchowy

i dlaczego ateiści są ślepi.

Dwadzieścia wieków historii to wystarczająco dużo, by z młodego wilka stać się spasionym kanapowcem. Jest to niestety proces dość naturalny w przypadku organizacji przyjmujących pod swe skrzydła coraz szersze rzesze ludzi. Duch rewolucji powoli ginie wśród kolejnych kompromisów i ułatwień, zwłaszcza gdy w grę wchodzi wielka polityka i pieniądze.

Bałwochwalcze obrzędy niestety zbyt często zastępują prawdziwą wewnętrzną duchowość. Pierwsze przykazanie w nauczanej wersji katechetycznej brzmi: "Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną." W Biblii zawiera też drugą część: "Nie uczynisz sobie posągu ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko albo na ziemi nisko, lub w wodzie poniżej ziemi. Nie będziesz oddawał im pokłonu ani służył." Kościoły zreformowane podkreśliły wagę tego fragmentu nadając mu rangę drugiego przykazania, zaś Kościół katolicki jakby o tym zapomniał zezwalając na kult świętych obrazów i figur. Pogańską naleciałością jest również Kult Maryjny, adresujący ważną ludzką potrzebę kosztem prawdy. Jezus nie kazał stawiać sobie krzyży i czcić własnej matki, chciał tylko by każdy stał się taki jak on!

Odpowiedni akcent w tej sprawie kładzie buddyzm zen jasno wskazując na duchowe przebudzenie i oświecenie oraz podkreślając wtórność wszystkich rytuałów. Część wiernych Kościoła zatrzymuje się niestety w połowie drogi, gdyż samo przyswojenie przykazań jest niewystarczające. Złudne poczucie bycia "dobrym człowiekiem" i wspomaganie się sakramentem spowiedzi, dającym upust gromadzącym się emocjom, może zostać błędnie uznane za koniec drogi. W przypadku modlitwy pierwszym etapem jest zwracanie się do Boga, drugim tylko nasłuchiwanie go, zaś ostatnim czysta kontemplacja. Odczuwanie obecności Boga w każdej chwili swego życia jest jakościowo innym doświadczeniem!



Biblię można odczytać na tyle sposobów, ile jest odłamów chrześcijaństwa, oto dwie ciekawe interpretacje. Primitive Baptist Church nie znajduje w Biblii fragmentu mówiącego o tym, że dobre uczynki zaprowadzą cię do nieba, a złe do piekła. 144 tysiące zostały już wybrane przez Boga i możesz mieć tylko nadzieję, że jesteś wśród nich. Postępując źle uprzykrzysz jedynie swój los na tym ziemskim padole, nie możesz zaś targować się z Bogiem o wejście do nieba za swe ludzkie uczynki. Z kolei Red-Letter Christians odczytują wyłącznie słowa Jezusa zapisane w niektórych wydaniach Biblii czerwonymi literami. Przeczytaj sam i zacznij myśleć!

Kościoła nie można traktować jako monolitu, gdyż ciężko jest porównywać wiarę jezuity i wystraszonej śmiercią staruszki. Prawdziwy duch Chrystusa obecny jest w kościelnych wspólnotach, niestety spora część osób zdąży się zniechęcić zanim tam dotrze. Ubolewać można jedynie nad krytykowaniem bardziej radykalnych prądów, jak np. pism Anthony'ego De Mello, przez Kongregację Nauki Wiary na czele z obecnym papieżem.

Każda religia jest dobra, jeśli prowadzi do duchowego przebudzenia. Każda wspólnota jest dobra, jeśli znajdują się w niej ludzie już przebudzeni, którzy pomogą w twojej drodze, w przeciwnym przypadku nie ma to żadnego sensu. Tak naprawdę mogłaby wystarczyć nowoczesna psychologia nie skupiająca się już tylko na leczeniu chorych, a również na szukaniu recepty na szczęście [1]. Nie namawiam nikogo do zmiany wyznania, tak naprawdę byłoby to błędem, gdyż głęboka przemiana musi nastąpić wewnątrz.

Z pewnością ostateczną odpowiedzią nie jest ateizm. Faktycznie do opisu otaczającego nas świata nie potrzebujemy już sił nadprzyrodzonych, nie udowadnia to jednak w żaden sposób istnienia lub nieistnienia pierwiastka boskiego. Prawdziwe pytanie brzmi, czy odczuwane mistyczne przeżycia to obecność chrześcijańskiego Boga, czy buddyjska harmonia ze wszechświatem, czy tylko fajna funkcja mózgu, którą można wyćwiczyć lub zgodnie z duchem zen po prostu "nie wiem". Dopiero dotarcie do tego punktu pozwala na wygłaszanie racjonalnych sądów, w przeciwnym przypadku jest to rozmowa głuchego ze ślepym o kolorach. Rozwój duchowy nie musi wiązać się z przyjęciem jakiejś wiary, na początek proponuję wykonać eksperyment opisany we wcześniejszych postach. Warto zadbać o ten aspekt rozwoju osobowości, gdyż np. trener kung-fu zaleca medytacyjne tai-chi dla nabrania siły ciosów, zaś z czasem wpływa to na całe nasze życie, znacznie je upraszczając.

Referencje:
[1] http://www.ted.com/index.php/talks/martin_seligman_on_the_state_of_psychology.html

niedziela, 6 września 2009

Przebudzone wychowanie dzieci

Każde dziecko nosi w sobie Boga, nasze próby urobienia go przemieniają Boga w diabła. Chore dziecko poznać można po tym, że zawsze krąży wokół rodziców, a także po tym, że zainteresowane jest innymi osobami. Kiedy dziecko pewne jest miłości matki, zapomina o matce, wychodzi na zewnątrz i bada świat.

Tylko jedna zasada:
Możesz robić ze swym życiem co chcesz, pod jednym warunkiem: nie może to w żaden sposób niszczyć wolności innych. Nie przyjdziesz na czas, nie dostaniesz obiadu. Jesteś wolny, to prawda, ale i ponosisz konsekwencje swej wolności. W ten sposób funkcjonuje świat.

I dużo miłości:

Przebudzenie

Kim jesteś?
Przyszedłeś i odejdziesz z niczym.
Nie jesteś lepszy od innych.
Nie masz prawa niczego od nich żądać.
Nie zmieniaj innych, jeśli o to nie poproszą.
Gdy niczego nie wymuszasz, zmiana pojawia się sama.
Jeśli nic nie przeszkadza umysłowi, myślisz. Jeśli serce nie przeszkadza, prawdziwie kochasz.
Miłość albo strach. Nigdy obiektywnie nie widzimy tego, czego się boimy.
Zło zniknie, jeśli tylko zostanie zrozumiane. Niewiedza rodzi strach i nienawiść, które rodzą zło.

Moje przebudzenie trwało 10 lat. Pod koniec liceum pod wpływem zetknięcia ze współczesną fizyką i darwinizmem zacząłem zadawać pytania. Dzięki intensywnemu treningowi fizycznemu miałem również mocno rozwiniętą świadomość własnego ciała. Odrzucając religię, zacząłem poszukiwać w obszarze filozofii a następnie psychologii. Odnalazłem książki Ericha Fromma zawierające jeden z możliwych opisów właściwej odpowiedzi, ale niewiele z nich zrozumiałem. Zamiast być a nie mieć, zamiast wyzbycia się pychy i egoizmu, wzbogaciłem tylko swój zbiór etykietek rzeczywistości.

Studia, praca, małżeństwo, dom, samochód, rodzina, uznanie, podróże do pięknych miejsc przyszły nazbyt łatwo. Społeczeństwo podsuwając te cele sprawnie sprawuje kontrolę nad jednostkami, gonisz za nimi jak opętany by potem kurczowo się ich trzymać. Ale co jeśli dotrzesz tam za szybko, albo jeszcze gorzej gdy zorientujesz się, że tak naprawdę to nie są twoje marzenia. Takie zawieszenie w pustce trwało jakiś czas.

Źródłem zmian jest cierpienie, w moim przypadku było to przemęczenie i deprawacja snu związane z wychowaniem trójki malutkich dzieci. Brak czasu na zaspokajanie wyimaginowanych pragnień powodował frustrację i umysłowy paraliż. Postanowiłem przejść na dietę, by odzyskać dawną energię, co miało rozwiązać wszystkie problemy. Oczywiście tak się nie stało, ale było to bardzo cenne doświadczenie. Przyznałem się przed swoim ego do problemu ze sobą, odkryłem jak niewiele jedzenia potrzeba do życia, musiałem jeść wolniej i chociaż w tym obszarze zmniejszyć tempo życia, dzięki temu na nowo odkryłem smak jedzenia i faktycznie odzyskałem dużo energii po utracie wagi.

Przełomem okazał się wykład dotyczący buddyzmu zen. Znając już wcześniej teorię postanowiłem wykonać eksperyment - nie myśleć przez 24 godziny. Taki prosty zabieg powoduje, że wyłączamy lewą półkulę mózgową i zaczynamy świat odbierać prawą odpowiedzialną za uczucia, za zorientowanie na chwilę, na ludzi i na ogólny obraz, za uczenie się i za zdolności artystyczne. Potocznie mówiąc patrzymy sercem, trochę tak jak w pierwszym szalonym etapie zakochania, ale odbieramy w ten sposób cały świat a nie tylko jedną osobę. Dokładniejszą relację zawarłem we wcześniejszym wpisie.

Po duchowym przebudzeniu sięgnąłem po książkę Anthony'ego De Mello Przebudzenie (tekst on-line), gdzie znalazłem opis tych doświadczeń w bardziej przyjaznej dla mnie niż wschodnia terminologii.

Szkoda dalszych słów, "Przeżyj to sam" i zaśpiewaj "Och, życie kocham cię nad życie"...